Forum www.fenrir.fora.pl
Forum Legionu Fenrira
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

To ja się pochwalę

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.fenrir.fora.pl Strona Główna -> Księgi ciemności
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Maratha
Administrator



Dołączył: 11 Lis 2008
Posty: 123
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 1:07, 04 Gru 2008    Temat postu: To ja się pochwalę

Moja historia przemienienia.
Jakby komuś się spodobało i chciał poczytać moje opowiadania nie tyle może opisujące konkretnie klan (chociaż kilka osób z klanu tam występuje), co inspirowane BW to zapraszam na mojego bloga Ostrzegam ze są tam też opowiadania erotyczne więc wstęp dla +18 więc adres podam zainteresowanym Razz



Dziewczyna w potarganym,podróżnym ubraniu przedzierała się przez dziki las. W jej oczach widać było zaciętość i bezgraniczny smutek. Powoli zaczynała już opadać z sił… Znalazła niewielką grotę. Wczołgała się do niej aby chwilę odpocząć.

- tutaj chyba będę bezpieczna –pomyślała. Nie rozpalała ognia, bo to mogłoby zdradzić jej położenie. Drżała więc z zimna i usiłowała rozgrzać się nieco rozcierając ręce i nogi. Po chwili zapadła w niespokojny sen – wyczerpanie dawało się we znaki. Uciekała w końcu już niemal 18 godzin…

Dziecko. Małe dziecko, chłopiec.Wyglądał na jakieś 7-8 lat. Znalazła go na polowaniu, zziębniętego,wystraszonego dzieciaka o pięknych piwnych oczach. Przypominał jej zmarłego brata… Może dlatego zlitowała się nad nim i zabrała ze sobą do zamku. Gdyby tylko wiedziała… Jej oddział nie protestował, kiedy go zabierała. Chyba wszyscy z tam obecnych pamiętali Azrafiela. Kiedy miał 7 lat padł łupem nadnaturali…Szukano go długo, do tej pory wyruszając na polowanie dziewczyna miała nadzieję, że go odnajdzie. Irracjonalną nadzieję. A ten chłopiec był tak podobny…

Mieszkała w starym zamku umocnionym i zagospodarowanym na nowo. Jej rodzina jeszcze przed wojną była silna. Bardzo silna. Dziś pozostał tylko ułamek tej potęgi jaką kiedyś dysponowała, ale i tak panowała nad najbliższą okolicą.- Szlachta zawsze pozostanie szlachtą, nawet jeśli jej potęga zostanie zniszczona. Szlachectwo to, to co masz we krwi, to, to, co nosisz w sercu – mawiał jej ojciec. – Nawet jeśli władza i bogactwo przeminą, nigdy nie zapominaj kim jesteś.

Obudziła się ze łzami w oczach…Ojciec, matka, siostry… wszyscy zginęli, przez nią, przez jej naiwność… Ale skąd mogła wiedzieć, że to dziecko… Nadstawiła uszu słuchając niepokojących dźwięków jakie dobiegły ją z zewnątrz. Na szczęście to tylko wiatr szumiał w konarach starych drzew. Znowu zapadła w niespokojną drzemkę.

Zamieszanie na zamku wybuchło w nocy. Nie wiedziała co się dzieje. Spojrzała na łóżko na którym spał chłopak –było puste. Z dołu dobiegały ją krzyki, usłyszała szczęk oręża. Szybko porwała z krzesła pozostawiony na nim wieczorem podróżny strój i kuszę. Wybiegła na korytarz. To co zobaczyła zmroziło jej krew w żyłach. Wilkołaki… Całe stado… -To niemożliwe – pomyślała – przecież zabezpieczenia, straże, pułapki… - Wtedy go zobaczyła. Stał obok największego z wilków, rozmawiał z nim, coś mu pokazywał. Kiedy ją zobaczył krzyknął – To ona. Najstarsza córka. To ona była na polowaniu! – w mgnieniu oka chłopiec zamienił się w wilka…. Nigdy nie widziała wilczej przemiany. Wystrzeliła z kuszy ale chybiła. Grot odbił się od ściany. Zaczęła uciekać. W biegu zobaczyła poszarpane ciała swoich rodziców i młodszych sióstr. Oczy napełniły się łzami. – Mały sukinsynu… Zapłacisz mi za to – pomyślała. Nie krzyknęła żeby nie tracić siły. Biegła. Wiedziała że nie ma najmniejszych szans na wygraną walkę, jedynym ratunkiem była ucieczka. Jeśli przeżyje zdoła pomścić śmierć bliskich. Wypadła na dziedziniec, prosto na kolejnego wilka. Tym razem nie spudłowała. Srebrny grot trafił prosto między oczy. Wilkołak zawył z bólu i zwalił się na ziemię. Biegła dalej aż dopadła do małych drzwi w murze ukrytych dla niewtajemniczonych oczu. Otworzyła je szybko i zaryglowała od wewnątrz. Biegła wąskim korytarzem aż dotarła do dużej jaskini. Odnalazła szybko ukrytą lekką sakwę z żywnością. Podziękowała sobie w duchu za przezorność. Łowca wilkołaków musiał się liczyć z tym, że kiedyś będzie musiał uciekać… Dobiegł ją jakiś hałas. Dochodził z korytarza. –Cholera… znaleźli przejście – mruknęła pod nosem. Wbiegła do kolejnego korytarza Była już niemal przy samym wyjściu kiedy kątem oka złowiła jakiś ruch. Nie zdążyła dobrze wymierzyć. Pazury rozdarły jej rękaw, a kusza odleciała gdzieś w bok. Chwyciła za sztylet. Walka nie trwała długo. Przeciwnik nie był największym, jakiego zdarzyło się jej zabić. Sztylet wbity po rękojeść opływał czarną posoką. Wyszarpnęła go, znalazła kuszę i pobiegła do wyjścia.Odsunęła właz i wydostała się na zewnątrz. Zasunęła kamień specjalną dźwignią.– Męczcie się skurwysyny… – syknęła. Biegła przez las aż znalazła grotę….

Obudził ją świt. Wyszła z jaskini, w dzień wilki niewiele mogły jej zrobić.. Rozszarpane pazurami ramię już od dawna nie krwawiło, za to zaczynało porządnie boleć. Obejrzała dokładnie swoje ciało. Miała sporo siniaków, ranę przechodzącą od ramienia aż za łokieć,rozciętą łydkę i podrapaną twarz. Poszukała strumienia i ostrożnie obmyła rany.W sakwie poza żywnością był także bandaż i jakiś specyfik przyśpieszający gojenie. Opatrzyła się i ruszyła dalej.

Nie wiedziała dokąd właściwie zmierza. Nie wiedziała co ze sobą zrobić. Chciała tylko oddalić się od miejsca,które do niedawna było jej domem i znaleźć nowe, w którym mogłaby rosnąć w siłę… Nie była pewna gdzie jest, dopóki nie dotarła do skraju lasu. Zmierzch przeradzał się już w noc.. Poznała to miejsce. Było to ostatnie miejsce w którym chciała się znaleźć… W lesie straciła orientację, poszła prosto w stronę Pustyni Rozpaczy… O tym miejscu krążyły dziwne opowieści… Chciała zawrócić, ale zobaczyła na horyzoncie jakiś kształt. Stała w miejscu niepewna co robić.Kształt przybliżył się przybierając postać dwóch ludzi i czegoś jeszcze… Nigdy nie widziała smoka. Słyszała tylko o nim z opowieści, które zawsze uważała za bajanie piastunek. Teraz jego martwe cielsko wlókł za sobą mężczyzna. W chwili gdy go ujrzała nie mogła oderwać od niego oczu. Biła z niego potęga. Dostrzegł ją. Wydawało się że stalowe oczy przenikały ją na wylot. Jasne włosy niesfornie wymykały się spod hełmu, nosząca ślady walki kurtka z emblematem orchidei opinała ciasno jego muskularne ciało. Obok stał drugi mężczyzna, młodszy, ale podobny do tego. Nie wiedziała co robić. Mężczyźni patrzyli na nią. Chciała uciekać, ale nie potrafiła zrobić kroku. Spojrzenie mężczyzny jakby przykuło ją do ziemi.

– Kim jesteś i co tu robisz? –zapytał władczo. – To nie jest miejsce dla ludzi – jego głos był zniewalający.Poczuła jak ciarki przechodzą jej po plecach. Upadła na kolana.

– Jestem Maratha, córka rodu Dender. – powiedziała cicho – jestem łowcą wilkołaków. Moja rodzina została zabita, ocalałam tylko ja… – jej oczy napełniły się łzami ale powstrzymała płacz. Spojrzała na mężczyznę. Domyślała się kim może być. Nie spotkała jeszcze nigdy wampira, ale wiedziała o nich trochę. – szukam miejsca w którym będę mogła rosnąć w siłę, żeby kiedyś pomścić śmierć tych, których kochałam…

Przez usta wampira przemknął uśmiech. – Jesteś dumną kobietą Maratho z rodu Dender… Dumną i odważną. Ale i głupią. Znajdujesz się na skraju Pustyni Rozpaczy, to nie jest miejsce, w którym można rosnąć w siłę, to miejsce gdzie można zginąć. Powinnaś raczej iść do miasta. Wyleczyć rany, zebrać siły i ludzi… Sama nic nie zdziałasz. Sama możesz jedynie zginąć.

Odwrócił się i zaczął się oddalać. Dziewczyna wstała i patrzyła w stronę, w którą odszedł. Poszła ostrożnie w tym samym kierunku. Wampiry nie zachowywały większej ostrożności idąc. Nawet w nikłym świetle księżyca mogła bez trudu wypatrzeć ich ślady. Nie zauważyła jednak kiedy z dwóch śladów został jeden. Nie usłyszała go kiedy zakradł się z tyłu. Nawet nie zorientowała się kiedy poczuła jego dłonie na szyi…

– Nikt ci nigdy nie powiedział że to nieładnie skradać się za nieznajomymi?? – Wysyczał jej do ucha. Próbowała się wyrwać ale stalowy uścisk jego rąk uniemożliwiał to zupełnie.

– Ja… ja tylko… – nie zdążyła powiedzieć nic więcej. Poczuła tylko dwa małe ukłucia, świat zawirował straciła przytomność.

Obudziła się w ciemnym pokoju oświetlonym, tylko małym płomieniem świecy. Siedział naprzeciwko niej. – Mogę ci dać siłę jeśli chcesz. – Powiedział cicho – Jeśli jesteś na to gotowa. Mogę cię uczynić silniejszą od ludzi, ale ceną za to jest życie w mroku… W samotności… Jeśli będziesz chciała mogę przemienić cię, ale musisz wiedzieć z czym się to wiąże. Nigdy już nie wrócisz do ludzi. Czeka cię morderczy trening,długie szkolenie, ale będziesz miała to czego pragniesz. Siłę, która pozwoli ci się zemścić. – Patrzyła na niego błękitnymi spokojnymi oczami, w których widać było zdecydowanie. – Powiedz mi tylko co mam zrobić… – Podszedł do niej. Zadrżała gdy się zbliżył. W jego ręku błysnął sztylet. Przeciął skórę na nadgarstku i podał jej rękę. – Pij – powiedział. Przyłożyła usta do krwawiącej ranki i wyssała nieco krwi – Wystarczy. Teraz idź spać… córko… – powiedział po czym odwrócił się i podszedł do drzwi. – Nie jesteś już z rodu Dender Maratho. Od dziś jesteś Dzieckiem Mroku, córką Morworna. – po tych słowach wyszedłzostawiając ją samą.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maratha
Administrator



Dołączył: 11 Lis 2008
Posty: 123
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 20:52, 16 Gru 2008    Temat postu:

Ciąg dalszy jakby kogoś interesowało...

Maratha obudziła się targana jakimś niejasnym niepokojem. Minęło wiele czasu od jej przemiany. miała już własną siedzibę i stawała się coraz silniejsza. Morworn nie musiał już prowadzić jej za rękę i doradzać we wszystkim, jak było na początku, ale wciąż bardzo liczyła się z jego zdaniem. nie wiedziała co ją zaniepokoiło. Wstała, ubrała się w krwisto - czerwoną suknię, zaplotła włosy w misterny kok spięty ostrą srebrną szpilą, mogącą w razie potrzeby służyć jako broń. Wyszła z sypialni i udała się na dziedziniec. Niepokój nie opuszczał jej, więc żeby zająć czymś myśli wezwała sługi i kazała osiodłać swego konia. Lubiła ten sposób podróżowania. Wydawał się jej bardziej na miejscu niż wszystkie wynalazki jakimi dysponował współczesny świat. Przytroczyła do siodła ciężką strzelbę, tak na wszelki wypadek i pojechała do Morworna. Zastała go przy śniadaniu.
Witaj Ojcze - Powiedziała wchodząc do jadalni i kłaniając się wampirowi.
Córcia - wampir wyraźnie rozpromienił się na jej widok. - Siadaj - skinął na sługi by przynieśli nowe nakrycie. Pojawiło się błyskawicznie. Dziewczyna usiadła, ale nie miała większego apetytu.
- Coś Cię gryzie... - stwierdził bardziej niż zapytał Morworn. Dziewczyna westchnęła
- Nie wiem co mi jest... To tak jakbym wyczuwała coś złego.. nie potrafię tego określić... Jakiś wewnętrzny niepokój... - Brwi wampira ściągnęły się a twarz przybrała wyraz powagi.
- Możesz wyczuwać nadchodzące niebezpieczeństwo... To wampirzy zmysł... Często ostrzega przed tym co ma nadejść... - córka popatrzyła na niego zdumiona.
- Nie mówiłeś o tym nigdy.
- Nie każdy z nas posiada taki dar. Nie sądziłem że możesz go mieć, a musiałem uczyć Cię rzeczy niezbędnych.
- Co mam właściwie teraz zrobić?
- Czekać... i przygotowywać się... - Wstał od stołu zdecydowanym ruchem - Chodź - rzucił stanowczym tonem.
Maratha posłusznie wstała ze swego miejsca i ruszyła za nim. Poprowadził ją do dolnej części zamczyska. Stare lochy, długie korytarze oświetlane pochodniami, piwnice spełniające rolę spichlerza... Szli dość długo. Dziewczyna nie sądziła, że podziemia są aż tak rozległe, ale najwyraźniej zajmowały sporą część wzgórza na którym zbudowany był zamek. Dotarli wreszcie do obszernej, wykutej w litej skale komnaty. W środku była maleńka sadzawka, obok niej palenisko i kupka drewna. Morwon podpalił kilka szczap trzymaną w ręce pochodnią. Z sakiewki przytroczonej do pada wyjął garść czegoś o ostrym zapachu i wrzucił to do ognia.
- Zostań tu. Siądź przy ogniu i patrz w wodę. jeśli rzeczywiście masz dar, powinnaś dowiedzieć się wszystkiego, albo chociaż części... - Powiedziawszy to wyszedł zostawiając ją samą w komnacie. Usiadła przy ogniu wciąż nieco zdezorientowana. Zaczęła patrzeć w wodę, ale widziała w niej tylko swoje odbicie. Nagle powierzchnia sadzawki lekko zadrżała, a Maratha poczuła jakby ogromna siła wciągnęła ją do środka. Znajdowała się w swoim dawnym domu. usłyszała krzyk, zobaczyła samą siebie biegnącą z kuszą w ręku. Oglądała śmierć swoich bliskich przeżywając ją po raz kolejny i nie mogąc się poruszyć ani wydać najmniejszego dźwięku. Jej serce płakało i czuła się tak, jakby ktoś kroił je żywcem na kawałki. Nagle sytuacja zmieniła się. Nie była już w swoim domu. Znajdowała się teraz w cuchnącej wilkołakami jamie. Obok niej siedział chłopiec - ten sam, którego przygarnęła. Nagle zaczął sie zmieniać, stał się dorosłym mężczyzną o złych oczach. Rozmawiał z drugim wilkołakiem, mówili o niej. Nie rozumiała słów, ale wyczuła to intuicyjnie. Planowali coś. Kolejna zmiana planu. zobaczyła swój zamek. Stała na wzgórzu nieopodal, a za jej plecami czaiło się stado wilkołaków.
Nagle, tak samo niespodziewanie i gwałtownie jak nadeszła, wizja zniknęła. Dziewczyna siedziała chwilę oszołomiona tym co się stało, ale zaraz oprzytomniała - Mój zamek... - wyszeptała do siebie i zerwała się z podłogi. Morworn czekał za drzwiami.
- Co zobaczyłaś? - spytał gdy tylko drzwi się otworzyły.
- Mój zamek. Oni nie odpuścili. Dowiedzieli się już kim jestem i gdzie jestem. Tato...
- Jasne. - przerwał jej - Zaraz zwołam posiedzenie klanu. Musimy tam dotrzeć wszyscy i to najlepiej niepostrzeżenie. Widziałas skąd nadejdą? - pokiwała twierdząco głową - Dobrze. Osaczymy ich kiedy tylko się zjawią. Chodź, nie traćmy więcej czasu, bo możemy nie mieć go zbyt wiele.

Posiedzenie klanu było krótkie i treściwe. Część klanowiczów od razu wyruszyła do zamku Marathy. Część ustawiła się na stanowiskach pozwalających dobrze obserwować okolicę, a w czasie ataku wilków umożliwiających atak od tyłu i odcięcie drogi ucieczki.

- Ilu ich było w Twojej wizji? - spytał Morworn córki. On dowodził całą akcją
- Nie potrafię dokładnie określić - dziewczyna potrząsnęła głową. Dużo, na pewno grubo ponad setka. To więcej niż jedna wataha. Przynajmniej trzy.
Wilkołaki przeważnie skupiały się w stada nie większe niż 40 - 50 sztuk. Atakowały całym stadem, tak jak to zdarzyło się w przypadku ziemskich rodziców Marathy. Często wypuszczały się na polowania w małych grupkach, rzadziej samotnie. Napadały wtedy samotnych podróżnych, czasem małe karawany kupieckie. Nie do pozazdroszczenia był los, zwłaszcza kobiet, które wpadały w ich łapy. Dla tych ludzi śmierć była wybawieniem...
Niepokój Marathy narastał z każdą godziną, wyczuwała nadciągające stado z coraz większą siłą. Tuż po północy nadszedł umówiony sygnał. Mały nietoperz wleciał przez uchylone okno z czerwoną wstążką przewiązaną wokół szyi.
- Nadchodzą - powiedział Morworn. - Anksunamun właśnie dostrzegła ich od północy. Schodzą ze wzgórz Nasi na razie nie reagują. Zajdą ich od tyłu kiedy podejdą pod siedzibę. - Wszyscy słuchali wampira w skupieniu. Był świetnym dowódcą. Wygrał już wiele takich walk i oblężeń. On rozplanował układ tego starcia. W zamku znajdowało się w tej chwili piętnastu z dwudziestu pięciu wampirów z klanu. Pozostała dziesiątka czaiła się na zewnątrz rozproszona na wzgórzach. Każdy z nich wiódł ze sobą dziesiątkę wyszkolonych agentów. Przewaga liczebna była więc po ich stronie, ale wilkołaki nie były dla ludzi łatwymi przeciwnikami. Srebrne kule, jakie mieli załadowane wszyscy, mogły wyrządzić duże szkody wilkołakom, ale i tak, nie łatwo było je zabić.
Zamek był przygotowany na atak. Działka strzelnicze rozmieszczone na wieżyczkach, ciężkie wrota zabezpieczone, pokrytą cienką warstewką srebra kratą, przed zamkiem głęboka fosa, najeżona zaostrzonymi palami. Jedynym wejściem do zamku był most zwodzony, teraz podniesiony i strzeżony przez wartowników.
Najeźdźcy pojawili się w formie ludzkiej. Byli bardzo sprawni. Szybko przeszli do natarcia. Mieli ze sobą harpuny, które zaraz wystrzelili w stronę murów. Haki zaczepiły się mocno umożliwiając wejście na górę. Do sforsowania pozostała fosa, ale i na to mieli sposób - mały pomost jaki ze sobą przynieśli. Kamizelki kuloodporna jakie na sobie mieli chroniły ich w pewnym stopniu przed gradem kul sypiącym się z zamku. Kilku z nich poległo, ale wielu zdołało przedrzeć się za fosę i powoli wspinali się po murach.
Morworn dał znać swoim ludziom na wzgórzach. Atak od tyłu kompletnie zdezorientował napastników. Ostrzał z obu stron przetrzebił ich szeregi, ale kilku udało się przedrzeć do środka. Tam czekali na nich pozostali.
Maratha była w ostatniej linii obrony. Walczyła z tymi, który udało się dostać do zamku. Walka była zacięta i krwawa. Wilkołaki nie ginęły w samotności, starały się zabrać ze sobą jak największą ilość obrońców. Kiedy zaczynali tracić przewagę przybierali w wilczą formę, a ostre kły i pazury radziły sobie tak samo dobrze, jeśli nie lepiej niż pistolet i noże.
Maratha zobaczyła szary cień tuż przy ścianie. Wystrzeliła w tamtym kierunku, ale spudłowała. Cień pognał w dół schodami. Prosto do siedziby służby. Zaklęła w duchu i popędziła za nim...

cdn...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
radomen




Dołączył: 23 Gru 2008
Posty: 10
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 10:02, 03 Sty 2009    Temat postu:

Po przeczytaniu dwóch częsci pozostał niedosyt. Poproszę o jeszcze Very Happy
Bardzo mi sie podoba.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maratha
Administrator



Dołączył: 11 Lis 2008
Posty: 123
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 22:30, 03 Sty 2009    Temat postu:

Jest zainteresowanie to i jest ciąg dalszy Smile

Maratha popędziła w dół krętymi schodami. Przed sobą słyszała tupot stóp, lub łap... nie była w stanie tego określić. Dotarła do korytarza w którym znajdowały się pokoje służby. Zaczęła metodyczne przeszukiwanie, wiedziała że przeciwnik musi być gdzieś tutaj. Na pewno nie pobiegł dalej w dół, słyszałaby wciaż jego kroki, a jedynym wyjściem z tego korytarza były schody którymi przed chwilą zeszła...
Większość drzwi była zamknięta. Wszyscy mieli polecenie zgromadzenia się w głównej sali na czas ataku. Nie chciała by coś się im stało... Mimo wszystko dbała o swoich ludzi.
Wypróbowywała wszystkie drzwi po kolei. Niektóre pozostały otwarte, otwierała je gwałtownie gotowa do strzału w razie gdyby zobaczyła w nich przeciwnika. Jej uzi powinno go unieszkodliwić... Nawet wilkołak nie był w stanie przeżyć serii 25 srebrnych kulek średnicy 9mm. Do walki z większą ilością przeciwników wolała używać tej broni, zamiast niezawodnej strzelby. Jednak przeładowanie uzi było szybsze, a magazynek pojemniejszy... Kolejny otwarty pokój. Pusto. Proste łóżko, stolik, szafka tak mała ze ani w niej ani za nią nikt nie zdołałby się ukryć. Profilaktyczne zerkniecie na sufit. Płaski, otynkowany, bez belek stropowych ani żadnych wsporników. Idealne miejsce dla szukania zbiega.
Otworzyła kolejne drzwi i zamarła w bezruchu. Stała z lufą wymierzona w głowę małego chłopczyka. Jego czarne oczy patrzyły na nią z przerażeniem i niemą prośba - nie rób mi krzywdy. Siedział skulony w kącie pokoju. Rękami obejmował kolana i cały dygotał. Zawahała się przez chwilę.
- Nie bój się... Czemu nie jesteś na górze? Gdzie Twoja mama? - powiedziała i zrobiła kilka kroków w jego stronę. Zrozumiała swój błąd o sekundę za późno. Błysk zrozumienia, niemal błyskawiczna reakcja. Podniosła pistolet do strzału, ale on był szybszy. Wytrącił jej broń z ręki przyparł ją do ściany. Zmienił się błyskawicznie. Stał przed nią teraz rosły mężczyzna, znacznie silniejszy niż ona. Próbowała się wyrwać i sięgnąć po przytroczony do paska sztylet, ale wykręcił jej rękę i przycisnął całym ciężarem ciała. Chyba nigdy w takim tempie nie przeszła metamorfozy. Jej szczęki wydłużyły się nieco odsłaniając ostre zęby. Oczy zapłonęły czerwonym blaskiem. Nie zdążyła go ugryźć. Silny cios zadany głową ogłuszył ją. Potylicą uderzyła o ścianę. Kolejny cios pozbawił ją przytomności...

Oblężenie dobiegało końca. Resztki wilczych niedobitków usiłowały uciec do lasu, ale odwrót odcinały im wampirze oddziały. Morworn był zadowolony. nie stracili wielu ludzi. Z jego agentów poległ zaledwie jeden. Na 10 zabitych wilkołaków przypadł może jeden martwy agent. Z klanu nikt nie ucierpiał poważnie. Lekkie draśnięcia, z którymi wampirze ciało da sobie radę bez problemu. Rozejrzał się za córką. Nigdzie jej nie dostrzegł. Pamiętał ze była w ostatniej linii. Kątem oka widział jak biegła w stronę wejścia do zamku. Zawołał brata i wraz z nim zaczął schodzić jej śladem. Dotarli do korytarza i zobaczyli otwarte drzwi. Szli ostrożnie i cicho z bronią w pogotowiu. w jednym z pokoi zobaczyli porzuconą broń Marathy i ślady krwi na ścianie. Morworn podszedł do plamy i posmakował jej. Ze śmiertelną powagą spojrzał na brata.
- Ale jej nie zabił, krwi jest za mało - powiedział Wodzu i nonszalancko opał się o miecz. - A skoro żyje to możesz ją znaleźć. W końcu to Twoja krew nie? A w ogóle to tu cuchnie... - Wampir pociągnął nosem - i to nie jest tylko smród wilkołaka...
Morworn głęboko wciągnął powietrze, było przesycone magią. Jakimś jej rodzajem, którego nie potrafił rozpoznać...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.fenrir.fora.pl Strona Główna -> Księgi ciemności Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin